Odwiedziłam dzisiaj jakże zaszczytną instytucję zwaną Okręgową Komisją Egzaminacyjną aby obejrzeć swoje tegoroczne wyczyny na maturze.
Że OKE mieści się jakieś 20 min od mojego domu, udałam się tamże na miły spacerek, coby nie skwierczeć w tramwaju. Równo o 11 stawiłam się w siedzibie szanownej Komisji. Tym razem obyło się bez krępujących acz zabawnych historii związanych z pozbawieniem mnie mowy na okres kilku tygodni. (Ostatnim razem, gdy napisałam recepcjonistce na kartce pytanie, ta się uśmiechnęła po czym zaczęła... odpowiadać również pisząc. Zaczęłam się śmiać i pokazywać jej na migi, że słyszę, tylko tymczasowo nie mówię. Pominę fakt, że podczas naszej miłej
pogawędki miałam gigantyczne słuchawki na szyi. No cóż, nie wszyscy zostali obdarzeni darem spostrzegawczości.)
Panie w OKE mnie pamiętały (ciekawe czemu? :P), także szybko znalazłam się w małej salce z miłą panią od fizyki. Ano, z tym przedmiotem to aż mi było głupio przy niej, bo mój wynik nie porażał. Bynajmniej nie pozytywnie. W końcu fizyki zaczęłam się uczyć na niecałe trzy miesiące przed maturą. Fizyki rozszerzonej. Mniejsza jednak o to.
Po otworzeniu arkusza na mojej twarzy zagościł obłąkańczo kpiący uśmiech, który towarzyszył mi również na pozostałych przedmiotach. Miałam (i wciąż mam) ochotę walnąć głową o ścianę jak zobaczyłam, że nie przez brak wiedzy odpadło mi jakieś 10-15%!
Błędy rachunkowe, niedopatrzenie, niedoczytanie...
To samo miało miejsce w przypadku biologii i chemii.
Chociaż przy dwóch ostatnich przedmiotach wielokrotnie byłam miło zaskoczona, gdyż zadania, których nie byłam pewna od samego początku - ba, zaliczałam je do błędnych - ocenione miałam jako poprawne.
Co do dyskusyjnego klucza...
Z biologii jeśli chodzi o wiedzę zrobiłam tylko jeden mały błąd (nienawidzę botaniki, zwłaszcza budowy wszelakich części kwiatków i innych zielonych paskudztw), natomiast część pozostałych błędów wynikała właśnie z ograniczeń owego miażdżącego klucza, jednak nie ma co się teraz nad tym rozwodzić.
I dochodzimy do przyczyny mojej największej frustracji. Błędy wynikającego z tzw. stresu egzaminacyjnego, prościej mówiąc, mojej głupoty.
Zadanie, które nie wymagało praktycznie żadnej wiedzy, jednak wyścig z czasem robi swoje, i masz... zamiast 90 zaznaczysz na osi 60 i dupa blada. Punkt do tyłu.
Kobieta, która nas pilnowała czasami dziwnie się na mnie patrzyła, bo z mojej bezsilności raz prawie przyłożyłam głową w stolik. Nie mogłam się powstrzymać ._.
Odkąd pojawiły się pierwsze listy na studiach i okazało się, że ku mojemu wielkiemu zdumieniu, z moim wydawać by się mogło bardzo dobrym wynikiem (obie matury z biologii i chemii na ponad 80% to chyba bardzo dobrze, nie? :|), nigdzie się nie dostałam, obawiałam się, że naprawdę jestem niedouczona, że może brakuje mi umiejętności rozwiązywania zadań maturalnych etc. Doszło nawet do tego, iż stwierdziłam, że jestem w jakiś sposób gorsza od ludzi, którzy dostali się w tym roku na medycynę. Tymczasem wyszłam z komisji z tak mieszanymi uczuciami, że mnie coś zaraz trafi.
Nie jestem od nikogo gorsza! Jak mogę być gorsza, skoro obecna forma matury
absolutnie nie sprawdza ani jednej umiejętności jaką powinien mieć przyszły lekarz czy po prostu człowiek z wyższym wykształceniem! To co dzisiaj zobaczyłam uratowało moje poczucie wartości, za to przypieczętowało moją wcześniejszą opinię na temat egzaminu
niby dojrzałości.
Każdy głupi może zdać maturę.Powyższe zdanie to prawda, bo trzeba się bardzo postarać być nie uzyskać tych magicznych 30%. Jednak wysokiego wyniku powyżej 80% nie zdobędzie byle kto. Jeśli ktoś się rzetelnie uczył, przerobił wszystkie matury z lat poprzednich, to nie powinno być tak, że nagle dostaje wynik dużo niższy, albo niewystarczający aby dostać się na wymarzony kierunek. Nie przy obecnej formie matury! Nie mieści mi się w głowie, że ktoś kto chodził na kursy, korepetycje, uczył się w szkole i w domu, osobnik inteligentny, posiadający wszelkie umiejętności jakimi powinien pochwalić się każdy młody człowiek w naszych czasach, że taki ktoś przez durny świstek papieru zostaje pozbawiony możliwości rozwijania własnych zainteresowań i pasji! Kształcenia się w zawodzie, który pragnie wykonywać! Nawet tak trudnego i odpowiedzialnego zawodu jak lekarz! Tak, w tym momencie mówię skromnie również o sobie.
Nie twierdzę, że jestem jednostką wybitną. Nie, nie jestem przeciętna, ale tak naprawdę to czy ktoś jest? Drażni mnie po prostu, że o dostaniu się na studia, często nie decyduje wiedza i poziom jaki prezentuje dany kandydat, a po prostu sztywne wyuczenie się niczym robot zasad rozwiązywania zadań. A czy na sali operacyjnej ktoś będzie się kłócił z pacjentem, że ma narząd o 5 cm dalej niż na rycinie w książce?! Czy informatyk każe kupić nowy komputer tylko dlatego, że wirus siedzący w obecnym jest mu nieznany, zupełnie nowy, więc on nie będzie
myślał jak się go pozbyć?! Agrrr, mętlik w głowie. Brak logiki. Bezsilność.
Uczyłam się bardzo dużo, gdyż nie chciałam popełnić błędu z przed roku (kiedy to też się uczyłam, ale brakowało mi umiejętności rozwiązywania arkuszy i miałam sporadyczne luki w wiedzy). Nie jestem głupia i niczego mi nie brakuje. Wiem czego chcę od życia, co chcę w nim osiągnąć. Mam cel, a do cholery jasnej nie mogę zacząć go realizować, bo zapchlony system nie sprawdza wiedzy i jakiś tam umiejętności rzetelnie!
Jawna niesprawiedliwość. Poza maturą powinny być jeszcze egzaminy wstępne, przynajmniej na medycynę.
Gdyby się dzisiaj okazało, że to faktycznie brak wiedzy i umiejętności odsunął o kolejny rok wymarzone studia, otrząsnęłabym się i przyłożyła jeszcze bardziej do nauki. Jednak w obecnej sytuacji odczuwam tylko wielki żal do całego świata, bo nagle okazuje się, że kłamstwem jest wartość, której uczono mnie od maleńkości - ciężką pracą można dojść do celu.
A może po prostu, jak to już kiedyś przyznałam wraz z K., mam w życiu trudniej niż znaczna część ludzi i na wszystko muszę pracować dwa razy ciężej niż inni.
Coś za coś.Mimo wszystko zostanę lekarzem. Za rok dostanę się na tą masochistyczną medycynę, żeby skończyć studia w wieku lat 27, kiedy to większość moich znajomych prawdopodobnie będzie po ślubie, z dzieckiem lub bez, mieszkało we własnych mieszkaniach, piło kawę o 7 rano i jechało na 8 do pracy. Zostanę lekarzem, świetnym specjalistą (a żebyście, cholera, wiedzieli!), który zanim mu łaskawie pozwolono się kształcić został zmuszony do rzucenia dwóch innych kierunków, wydania grubej kasy na szlifowanie tych całych
umiejętności maturalnych, zmarnowania cennego czasu na przyswajanie rzeczy mu niepotrzebnych i przede wszystkim zdrowia. Bo żeby nie poddać się w owej walce, trzeba mieć nerwy ze stali.
Wiem, że to było. To wszystko co napisałam już było. Lecz człowiek czasami jest zbyt zmęczony by o tym pamiętać. Mam nadzieję już nie wracać do tego tematu, bo wiem że wszystkich, łącznie z sobą, męczę moimi narzekaniami. Jest jak jest. Pozostaje mi przemęczyć się kolejny dłużący się rok, zakuwać do fizyki i liczyć na szczęście w maju roku 2010.
Obym tym razem wyszła zwycięsko i koniec końców - mimo przegranych bitew - wojnę wygrała.
P.S. Oczywiście moja rodzicielka kocha dodawać mi otuchy.
Oto słowa jakie otrzymałam w odpowiedzi na mój komentarz odnośnie wglądu matur:
Jesteś nieuważna. Musisz się nauczyć większej koncentracji. Patrz kurs szybkiego czytania.To się nazywa mieć wsparcie...