niedziela, 18 stycznia 2015

Yhy.

Nie wiem co ja znowu tu robię.
W sumie próbuję się uczyć farmy. Ale to zaraz.
Trochę mnie rozśmieszyła ostatnia notka z przed - o w życiu - 2 lat?

Zróbmy mały bilans:

Zobowiązuję się do 25 roku życia (obecnie liczę sobie prawie 24 wiosny) do:
- rozpoczęcia na dobre nauki rysunku
Zaczęłam od tego roku. Serio.
- to samo co wyżej odnośnie gitary To sobie jeszcze poczeka.
- i znowu to samo odnośnie języka hiszpańskiego i japońskiego Zapisałam się w październiku (2014) na hiszpański.
- angielski szkolimy w mailach do znajomych ze świata, książkach i filmów z napisami anglojęzycznymi Aha. Nie wyszło zbyt.
- się uczymy SYSTEMATYCZNIE To NIGDY nie wyjdzie.
- zapisania do jakiegoś koła naukowego/ifmsa czy tam innej organizacji ifmsa to kółko wzajemnej adoracji, ale jestem w dwóch kołach. Na razie tylko jestem, bo nic innego nie robię.

W sumie bez spiny. Nie jest źle. Tak sobie tylko piszę, żeby mi nie skasowali mych wypocin. Czasami się przydają, żeby zobaczyć jakim kiedyś człowiek był idiotą i że pewne rzeczy się nie zmieniają (patrz punkt o idiocie).

niedziela, 24 lutego 2013

No tak.

Ten blog jest świadkiem przede wszystkim mojego słomianego zapału.
Ponieważ trochę wyrosłam, albo raczej konsekwencje ewentualne mnie przerastają, ze zwierzeń w sieci, nie mam zamiaru zbytnio się rozwodzić nad moimi pseudo-realnymi depresjami umysłowymi, intelektualnymi czy fizycznymi. Z drugiej strony takie relacje z wewnętrznego świata są nieuniknione, nawet jeśli prowadzimy blog tematyczny. Ale o czym tu pisać poza tymi wynurzeniami? I kiedy?
Tak, tak, wiem, pisać można o wszystkim w wolnym czasie. Obecnie nie mam wolnego czasu, ale to żadna tajemnica i nowość, że ludzie uwielbiają się zajmować wszystkim innym poza tym co w danej chwili jest istotne. W moim wypadku to nauka do fizjologii. We wtorek prekolowkium, a ja jestem w lesie. Za to w ciągu ostatniego tygodnia zgromadziłam wszelkie materiały jakie mogłyby mi pomóc włożyć ową wiedzę do głowy. Jestem jak chomik. Każdy kto miał to małe urocze i krwiożercze zwierzątko - nieodłączny element opieki nad tym potworkiem to pogryzione palce - mógł zaobserwować, że każdy kolejny kawałek jedzenia wciskał w te swoje poliki, o konsumpcji nawet nie myśląc. No, to taki sam proces jest u mnie i to - uwaga zwierzenia - w niemal każdej życiowej domenie.

Wyczytałam gdzieś ostatnio (a może ktoś mi o tym powiedział), żeby głośno się przyznać przed ludźmi co do swoich planów, to wtedy poza innymi motywacjami mamy jeszcze presję, żeby coś zrobić, w przeciwnym razie zaczną nas osądzać i wypytywać. A to głupio tak i wstyd. Nie wiem czy jestem przekonana co do pełnego dzielenia się swoimi zamiarami z całym światem, ale spróbuję chociaż w tych kilku dziedzinach. I nie ważne, że prawdopodobnie nikt już tu nie zagląda. Liczy się świadomość.

A więc.

Zobowiązuję się do 25 roku życia (obecnie liczę sobie prawie 24 wiosny) do:

- rozpoczęcia na dobre nauki rysunku
- to samo co wyżej odnośnie gitary
- i znowu to samo odnośnie języka hiszpańskiego i japońskiego
- angielski szkolimy w mailach do znajomych ze świata, książkach i filmów z napisami anglojęzycznymi
- się uczymy SYSTEMATYCZNIE
- zapisania do jakiegoś koła naukowego/ifmsa czy tam innej organizacji

Jak się rozliczyć z tego?
A tutaj. Na tym całym blogu. Postanawiam sobie od dłuższego (i to bardzo) czasu rysować minimum jeden rysunek dziennie. W takim razie raz w tygodniu powinnam zamieścić dowód w postaci 7 rysunków. Gitara - to zacznę za jakiś czas, bo nie oszukujmy się, ale nie można łapać kilku srok za ogon na raz. Język. Eee. Ciężko ten punkt będzie udowodnić inaczej niż rozmową. Nauka systematyczna to klucz do sukcesu w innych dziedzinach. Co do organizacji, dzisiaj zapisałam się na jedną z konferencji naukowych, w planach mam drugą. To dobry wstęp. Pozostaje tylko się przełamać i iść na spotkanie któregoś z projektów ifmsa.

Do ustalonego deadline'u mam jeszcze kilka innych celów do realizacji, ale że są zbyt osobiste, to pozostawię je póki co tylko w formie długopisowej w jednym z wielu notatników.

Poza tym, może uda mi się kilka anegdotek ze studiów zamieścić i historię z przenosinami. Może przyszłym/obecnym studentom zacnej medycy się przydadzą.

A teraz lecę realizować punkt z systematyką. O rysunku też nie zapomnę.

poniedziałek, 17 września 2012

Wielki kam bek

Będzie krótko i treściwie.

Dostałam zgodę na przeniesienie do Warszawy! Jako bonus dostałam znajomą, z którą być może będę w jednej grupie.

Niemożliwe stało się możliwe! Coś pięknego.

wtorek, 11 września 2012

Noż, człowiek to perfidna i dziwna istota jest. Pojawia się często, gdy mu źle i niedobrze. A jak dobrze? To kryje się po kątach, gdzie radością zamiata kurze. Póki co, wciąż nie rozumiem tego fenomenu.
Co prawda nie wiem skąd taki wstęp, bo sugeruje, że życie moje przez ostatnie dwa miesiące było łaskawe i urocze, a uwierzcie, mija się to trochę z prawdą. Kłamstwem by jednak było powiedzieć o nim coś negatywnego. Sporo nudy, lecz takiej spokojnej. Ale o spokój w dzisiejszym świecie raczej trudno, także może jednak wszystko się zgadza i wakacje póki co upływają pod pozytywnymi słońcami i niebami.

Wakacje. Ano właśnie.
Po pierwsze, udało mi się zaliczyć sesję jeszcze w czerwcu i tym sposobem zafundować sobie 3,5 miesiąca spokojnego snu. I zagrzebywania teczuszek z nową wiedzą w odmętach mego mózgu.
Co za tym idzie, w końcu jestem na... zaraz, zaraz. Jeszcze praktyki (na magiczne zdanie przyjdzie jeszcze czas).

Praktyki.
Po drobnych perturbacjach z wyborem miejsca i terminu, ostatecznie zdecydowałam się na chirurgię plastyczną. Liczyłam na dużo, zwłaszcza z perspektywy pacjentki owego oddziału (acz w innym mieście), ale jak to często bywa, trochę się przeliczyłam.
Generalnie studenci polecają po I roku praktyki na chirurgiach różnych, bo na internach często nie mają co robić. Zgadzam się z tym, także jeśli macie pierwsze praktyki jeszcze przed sobą - celujcie w zabiegowe oddziały.
Przed wybraniem miejsca praktyk, popytajcie wśród znajomych i na necie jak działa dany oddział. Ja niestety nie miałam zbyt dużo czasu na zdobywanie informacji i stąd trochę się zawiodłam.
Pielęgniarki były co prawda miłe i pomocne, mogłam chodzić kiedy chciałam na blok, a jak nie było co robić, wychodzić do domku przed południem jednak z rzeczy praktycznych nie nauczyłam się tyle ile bym chciała. Cóż, zawsze mogło być gorzej. Najważniejsze, że... z ostatnim dniem praktyk zaliczyłam I rok studiów i... TADAM! N. jest na II roku. Po 4 latach leżakowania na latach pierwszych, udało się! (no bo przecież był biotech i pielęgniarstwo, a później weta).

Z tematów wakacyjnych jeszcze - byłam na Woodstocku i na tym zaczynają się i póki co kończą moje wojaże. Rodzicielka mnie jeszcze gdzieś wyciąga, ale niechętna jestem dalszym wyjazdom z prostego powodu - walczę o przeniesienie na studia do rodzinnego miasta. W zasadzie to żadna tajemnica, że jest to Warszawa. Decyzje będą na dniach. Chciałabym wszystkiego sama dopilnować, żeby chociaż wykorzystać wszystkie możliwości.
Denerwują mnie niektóre osoby z pewnego forum, które od kilku lat służy mi jako źródło informacji rekrutacyjno-studenckich. Zarozumiałe snoby z WUMu. A ja się pakuję między nich. Za bardzo jednak kocham swoje miasto, a przede wszystkim to co w nim muszę zostawiać za każdym razem, gdy je opuszczam. To mi się przez lata nie zmieniło - ludzie i miłość (w sensie ogólnym) jest najważniejsza, na tyle, że już raz porzuciłam dla nich swoje marzenia o medycynie. Rozdarcie między dwoma miastami może i nie dotyczy tylko mnie, ale sytuacja się zmienia jeśli weźmiemy pod uwagę mój wiek. A jestem już w takim wieku, że priorytety mi się zmieniają. Ponownie. Jakby nie było, w normalnym toku niedługo bym kończyła studia. W sumie, po cóż ja tu jeszcze cokolwiek piszę?

wtorek, 19 czerwca 2012

Ujemnych punktów powinni prawnie zakazać.

Pseudo notka była w październiku, to i będzie druga - podobna - w czerwcu. Na początek i koniec.
Piszę w zasadzie wylać moją frustrację. Jaką? Ano na zakład biofizyki w mieście na B.
Jak to jest i być może, że anatomię, histologię, pierwszą pomoc, słowem "ważne i kobylaste przedmioty" (tak, to będzie jako jedno słowo) przy odrobinie nauki można zaliczyć na 4 czy 5, a taką zapchloną biofizykę nie. W sensie nie zaliczyć w ogóle. No kur... (a będę przeklinać!)
To nikomu do niczego nie jest potrzebne. Przedmiot zapchaj dziurę. Z asystentami co to się panoszą jak te mrówki. Różnica tylko taka, że mrówki pracują na sukces całego mrowiska, a "wielcy państwo" robią wszystko aby całe to mrowisko legło w gruzach (w ściółce?).

Egzamin jak matura, rangi państwowej i takie tam. Książeczki testowe zalakowane, czas ustawiony na stoperze, każda błędna odpowiedź zabiera 0,5 z puli już zdobytych punktów. Do tego łycha złej atmosfery. No żesz.

Nie mam jeszcze wyników. Ale o ile bardzo wierzyłam, że będzie dobrze i że zdam, teraz mam tylko złe przeczucia. Trzeba zaznaczyć, że chcę wrócić do domu. Na studia. I przy niezdanym egzaminie, trudno będzie przekonać dziekana w moim mieście aby mnie przyjął łaskawie.
Z resztą. Tak bardzo września mieć nie chciałam.

***

edit. ZALICZYŁAM! Jednak. Wow!! :D Ale psioczenie zostawię, bo to szczera prawda.