Z dniem dzisiejszym upływa dokładnie dziewięć tygodni od przyjęcia mojej zacnej osoby do szpitala, a w najbliższy piątek tyleż samo stuknie zabiegowi jaki przeszłam.
Po tych długich dziewięciu tygodniach, dzisiaj, tj. 16 września 2009 roku, po raz pierwszy umyłam prawie normalnie zęby. Po raz pierwszy otworzyłam usta na tyle by wyzwolić język z okowów zębów, drutów, płytek i tuzinów gumek wszelakiego rodzaju.
Jednak nie z tych powodów po spojrzeniu w lustro rozpłakałam się niczym małe dziecko.
Łzy szczęścia swe źródło miały w zdumieniu, niedowierzaniu, zachwycie i ogromnej wdzięczności.
Wdzięczności za wspaniałych lekarzy przeróżnych specjalności, którzy trzeba to przyznać, odwalili kawał świetnej roboty.
Wdzięczności za wspaniałą rodzicielkę, bo gdyby nie ona, nie pisałabym nigdy tych słów, i bynajmniej nie mówię tu o fakcie podarowania mi życia, a raczej prowadzenia mnie przez trudniejsze jego fragmenty.
Wdzięczności za wszystkich dobrych ludzi jakich spotkałam do tej pory, a którzy martwili się o mnie przez ostatnie tygodnie i bardzo mi pomagali.
Wdzięczności za dar od losu, bo chociaż cierpienie samo w sobie jest złem, to w odpowiednim czasie, dzięki sile życiowej i pomocy innych ludzi, może przynieść największe dobro, a wraz z nim szczęście w czystej postaci.
Wdzięczności za życie.
I chociaż już po zabiegu, mimo dużej opuchlizny (moja twarz przechodziła dziwną formę ewolucji - panie Darwin, tegoż pan pod uwagę nie brał - z człowieka zrobiło się ze mnie prosię tuczone, by po kilku dniach przemienić się w chomika faszerującego się fistaszkami), widać było dużą zmianę w wyglądzie i w samym zgryzie, to dopiero po wyjęciu śrub, zdjęciu drutów (notabene na żywca mi je wyrwali O_o), płytki i w końcu dzisiaj, gumowych wyciągów, można podziwiać w pełni rezultat rozczłonkowania przed dwoma miesiącami pewnych części mojego ciała.
Od 14 lat przyzwyczajona byłam do, niech już będzie, krzywego uśmiechu i generalnie następstw pewnego nieszczęśliwego wydarzenia z roku '95.
Dlatego tak trudno mi pojąć, że od tych dwóch miesięcy moje wcześniej niesforne zęby i szczęki (kto, na Boga, nadał tak dziwnie brzmiące nazwy tym częścią ciała?!) grzecznie znajdują się tam gdzie ich miejsce.
Nie przeżywszy podobnej przygody, ludzie nawet nie zdają sobie sprawy jakim szczęściem i przyjemnością jest możliwość normalnego jedzenia. Sztućcami. Gryząc.
Jakim dobrodziejstwem jest zdolność mówienia.
Ah, i oddychania ustami, gdy jeździ się konno, tudzież uprawia inną dyscyplinę sportu (tak, po 7 tygodnia po zabiegu, bez fragmentu kości w biodrze galopowałam sobie ;p).
Doprawdy, nie mogę uwierzyć, że tyle już minęło czasu od zabiegu.
Że w ogóle miał miejsce jakiś zabieg.
Ale to chyba dobrze, prawda?
Mogę powiedzieć, że jestem z siebie dumna. Dumna z tego w jaki sposób przeszłam przez te kilka, co by nie było, ciężkich tygodni.
Życie byłoby nudne bez takich wyzwań. Bardzo nudne.
Dziękuję raz jeszcze.
P.S. Aj, przydałoby się jeszcze rozszyfrować tytuł posta.
Krewetka to nic innego jak mały drucik owijany wokół zamka (to to coś co się nakleja na zęba w aparacie stałym), który przytrzymuje drut - łuk - na miejscu. Inaczej, krewetki służą dokładnie do tego samego co kolorowe gumeczki, tyle że stosuje się je (prawdopodobnie, bo ja się na tym nie znam) u pacjenta przygotowanego do zabiegu szczękowego.
Skąd Japonia w tym wszystkim? Ano, inna forma drucików - z takimi małymi pętelkami na końcu - nazywa się nie inaczej jak... Kobayashi. Mam nadzieję, że to prawidłowa pisownia. W każdym razie nazwa brzmi z japońska, czyż nie? O te dżapońskie pętelki zaczepia się specjalne gumki tzw. wyciągi.
Wszystkie te (i po prawdzie jeszcze masa innych rzeczy) mają na celu stabilizację zgryzu, a co za tym idzie, przyczyniają się w znaczący sposób do uzyskania pożądanego dobrego końcowego efektu skomplikowanego przedsięwzięcia jakim jest osteotomia szczęki (tak, w końcu ujawniłam nazwę mego zabiegu :>) - pięknego uśmiechu. Ot, cała filozofia ;)
*
Mały edit z dnia 30 września: Notka może i pojawia się z nieprawidłową datą, a raczej z dużym opóźnieniem. Jednak bardzo chciałam ją zamieścić, nie zdążyłam niestety tego zrobić, bo w końcu wyjechałam do Hiszpanii, ale o tym jeszcze będzie, bo dużo się działo. I to jak.
A dzisiaj rano powitanie z nowym kierunkiem. Szkoda, że jeszcze nie TYM MOIM, ale co tam. Będzie fajnie ^^
środa, 16 września 2009
sobota, 12 września 2009
Ano, odzywam się
Stwierdzam, że to niesprawiedliwe, że nie mogę zmienić poziomu zdawanego przedmiotu na maturze, tylko dlatego, że w tym roku MUSIAŁAM zdawać go na rozszerzeniu, bo innej możliwości nie było.
Życie.
Nie.
Pieprzone CKE.
I tak wam dokopię. I fizyce też!
W ogóle to mam w planach wyjazd do Hiszpanii. Niestety okazuje się, że 28 września zaczynają mi się zajęcia na uczelni. Zajęcia, nie inauguracja roku. 28 to ja wracam do Polski... Z resztą chwilowo nigdzie nie jadę (właściwie to nie jedziemy), bo nie mamy biletów na samolot.
Jak nam się uda gdziekolwiek wyjechać to będzie cud. Spontaniczność górą!
O perypetiach szpitalnych i około szpitalnych później.
A jest o czym pisać, oj jest.
P.S. Opaczność naprawdę czuwa nad moim losem. Gdyby nie akcja z paszportem, musiałabym zrezygnować z wyjazdu do Egiptu, ponosząc przy tym dużo większe koszty - zarówno finansowe jak i mentalne - niż poniosłam w rzeczywistości.
A to że nie dostałam się na lekarski do innego miasta jest moją winą. Chyba. Ale to już zahacza o kwestie filozoficzne, bo nie mam na myśli mojej pracy włożonej w naukę.
Wniosek?
Ufaj intuicji i wierz w swoje marzenia. Bez żadnych wątpliwości. Ale o tym też później. Temat na osobną notkę.
* * *
Aj. Tak przeglądałam wszystkie dotychczasowe posty i... jakieś takie smętne są. Kompletnie nie oddają mojego prawdziwego nastroju. Nie wiem czemu, może dlatego, że staram się unikać emotikon :p (O właśnie!)
W każdym razie, żeby nie było, jestem baaardzo szczęśliwa. Od tak, z jednej strony bez powodu, a z drugiej jest dużo przyczyn mej radości.
Chyba po prostu muszę jeszcze popracować nad formą i stylem tegoż bloga. Trochę mi to zajmie. Ale bądźcie cierpliwi! (Mówię tak jakby masowo ludzie czytali moje wypociny... no ale te 3/4 osoby je czytają, za co wam bardzo dziękuję :) I chrzanić brak tych emotikon. Uzależniona od nich jestem. Będą mało intelektualne emotikony i tu :D)
Życie.
Nie.
Pieprzone CKE.
I tak wam dokopię. I fizyce też!
W ogóle to mam w planach wyjazd do Hiszpanii. Niestety okazuje się, że 28 września zaczynają mi się zajęcia na uczelni. Zajęcia, nie inauguracja roku. 28 to ja wracam do Polski... Z resztą chwilowo nigdzie nie jadę (właściwie to nie jedziemy), bo nie mamy biletów na samolot.
Jak nam się uda gdziekolwiek wyjechać to będzie cud. Spontaniczność górą!
O perypetiach szpitalnych i około szpitalnych później.
A jest o czym pisać, oj jest.
P.S. Opaczność naprawdę czuwa nad moim losem. Gdyby nie akcja z paszportem, musiałabym zrezygnować z wyjazdu do Egiptu, ponosząc przy tym dużo większe koszty - zarówno finansowe jak i mentalne - niż poniosłam w rzeczywistości.
A to że nie dostałam się na lekarski do innego miasta jest moją winą. Chyba. Ale to już zahacza o kwestie filozoficzne, bo nie mam na myśli mojej pracy włożonej w naukę.
Wniosek?
Ufaj intuicji i wierz w swoje marzenia. Bez żadnych wątpliwości. Ale o tym też później. Temat na osobną notkę.
* * *
Aj. Tak przeglądałam wszystkie dotychczasowe posty i... jakieś takie smętne są. Kompletnie nie oddają mojego prawdziwego nastroju. Nie wiem czemu, może dlatego, że staram się unikać emotikon :p (O właśnie!)
W każdym razie, żeby nie było, jestem baaardzo szczęśliwa. Od tak, z jednej strony bez powodu, a z drugiej jest dużo przyczyn mej radości.
Chyba po prostu muszę jeszcze popracować nad formą i stylem tegoż bloga. Trochę mi to zajmie. Ale bądźcie cierpliwi! (Mówię tak jakby masowo ludzie czytali moje wypociny... no ale te 3/4 osoby je czytają, za co wam bardzo dziękuję :) I chrzanić brak tych emotikon. Uzależniona od nich jestem. Będą mało intelektualne emotikony i tu :D)
Subskrybuj:
Posty (Atom)