Będzie krótko i treściwie.
Dostałam zgodę na przeniesienie do Warszawy! Jako bonus dostałam znajomą, z którą być może będę w jednej grupie.
Niemożliwe stało się możliwe! Coś pięknego.
poniedziałek, 17 września 2012
wtorek, 11 września 2012
Noż, człowiek to perfidna i dziwna istota jest. Pojawia się często, gdy mu źle i niedobrze. A jak dobrze? To kryje się po kątach, gdzie radością zamiata kurze. Póki co, wciąż nie rozumiem tego fenomenu.
Co prawda nie wiem skąd taki wstęp, bo sugeruje, że życie moje przez ostatnie dwa miesiące było łaskawe i urocze, a uwierzcie, mija się to trochę z prawdą. Kłamstwem by jednak było powiedzieć o nim coś negatywnego. Sporo nudy, lecz takiej spokojnej. Ale o spokój w dzisiejszym świecie raczej trudno, także może jednak wszystko się zgadza i wakacje póki co upływają pod pozytywnymi słońcami i niebami.
Wakacje. Ano właśnie.
Po pierwsze, udało mi się zaliczyć sesję jeszcze w czerwcu i tym sposobem zafundować sobie 3,5 miesiąca spokojnego snu. I zagrzebywania teczuszek z nową wiedzą w odmętach mego mózgu.
Co za tym idzie, w końcu jestem na... zaraz, zaraz. Jeszcze praktyki (na magiczne zdanie przyjdzie jeszcze czas).
Praktyki.
Po drobnych perturbacjach z wyborem miejsca i terminu, ostatecznie zdecydowałam się na chirurgię plastyczną. Liczyłam na dużo, zwłaszcza z perspektywy pacjentki owego oddziału (acz w innym mieście), ale jak to często bywa, trochę się przeliczyłam.
Generalnie studenci polecają po I roku praktyki na chirurgiach różnych, bo na internach często nie mają co robić. Zgadzam się z tym, także jeśli macie pierwsze praktyki jeszcze przed sobą - celujcie w zabiegowe oddziały.
Przed wybraniem miejsca praktyk, popytajcie wśród znajomych i na necie jak działa dany oddział. Ja niestety nie miałam zbyt dużo czasu na zdobywanie informacji i stąd trochę się zawiodłam.
Pielęgniarki były co prawda miłe i pomocne, mogłam chodzić kiedy chciałam na blok, a jak nie było co robić, wychodzić do domku przed południem jednak z rzeczy praktycznych nie nauczyłam się tyle ile bym chciała. Cóż, zawsze mogło być gorzej. Najważniejsze, że... z ostatnim dniem praktyk zaliczyłam I rok studiów i... TADAM! N. jest na II roku. Po 4 latach leżakowania na latach pierwszych, udało się! (no bo przecież był biotech i pielęgniarstwo, a później weta).
Z tematów wakacyjnych jeszcze - byłam na Woodstocku i na tym zaczynają się i póki co kończą moje wojaże. Rodzicielka mnie jeszcze gdzieś wyciąga, ale niechętna jestem dalszym wyjazdom z prostego powodu - walczę o przeniesienie na studia do rodzinnego miasta. W zasadzie to żadna tajemnica, że jest to Warszawa. Decyzje będą na dniach. Chciałabym wszystkiego sama dopilnować, żeby chociaż wykorzystać wszystkie możliwości.
Denerwują mnie niektóre osoby z pewnego forum, które od kilku lat służy mi jako źródło informacji rekrutacyjno-studenckich. Zarozumiałe snoby z WUMu. A ja się pakuję między nich. Za bardzo jednak kocham swoje miasto, a przede wszystkim to co w nim muszę zostawiać za każdym razem, gdy je opuszczam. To mi się przez lata nie zmieniło - ludzie i miłość (w sensie ogólnym) jest najważniejsza, na tyle, że już raz porzuciłam dla nich swoje marzenia o medycynie. Rozdarcie między dwoma miastami może i nie dotyczy tylko mnie, ale sytuacja się zmienia jeśli weźmiemy pod uwagę mój wiek. A jestem już w takim wieku, że priorytety mi się zmieniają. Ponownie. Jakby nie było, w normalnym toku niedługo bym kończyła studia. W sumie, po cóż ja tu jeszcze cokolwiek piszę?
Co prawda nie wiem skąd taki wstęp, bo sugeruje, że życie moje przez ostatnie dwa miesiące było łaskawe i urocze, a uwierzcie, mija się to trochę z prawdą. Kłamstwem by jednak było powiedzieć o nim coś negatywnego. Sporo nudy, lecz takiej spokojnej. Ale o spokój w dzisiejszym świecie raczej trudno, także może jednak wszystko się zgadza i wakacje póki co upływają pod pozytywnymi słońcami i niebami.
Wakacje. Ano właśnie.
Po pierwsze, udało mi się zaliczyć sesję jeszcze w czerwcu i tym sposobem zafundować sobie 3,5 miesiąca spokojnego snu. I zagrzebywania teczuszek z nową wiedzą w odmętach mego mózgu.
Co za tym idzie, w końcu jestem na... zaraz, zaraz. Jeszcze praktyki (na magiczne zdanie przyjdzie jeszcze czas).
Praktyki.
Po drobnych perturbacjach z wyborem miejsca i terminu, ostatecznie zdecydowałam się na chirurgię plastyczną. Liczyłam na dużo, zwłaszcza z perspektywy pacjentki owego oddziału (acz w innym mieście), ale jak to często bywa, trochę się przeliczyłam.
Generalnie studenci polecają po I roku praktyki na chirurgiach różnych, bo na internach często nie mają co robić. Zgadzam się z tym, także jeśli macie pierwsze praktyki jeszcze przed sobą - celujcie w zabiegowe oddziały.
Przed wybraniem miejsca praktyk, popytajcie wśród znajomych i na necie jak działa dany oddział. Ja niestety nie miałam zbyt dużo czasu na zdobywanie informacji i stąd trochę się zawiodłam.
Pielęgniarki były co prawda miłe i pomocne, mogłam chodzić kiedy chciałam na blok, a jak nie było co robić, wychodzić do domku przed południem jednak z rzeczy praktycznych nie nauczyłam się tyle ile bym chciała. Cóż, zawsze mogło być gorzej. Najważniejsze, że... z ostatnim dniem praktyk zaliczyłam I rok studiów i... TADAM! N. jest na II roku. Po 4 latach leżakowania na latach pierwszych, udało się! (no bo przecież był biotech i pielęgniarstwo, a później weta).
Z tematów wakacyjnych jeszcze - byłam na Woodstocku i na tym zaczynają się i póki co kończą moje wojaże. Rodzicielka mnie jeszcze gdzieś wyciąga, ale niechętna jestem dalszym wyjazdom z prostego powodu - walczę o przeniesienie na studia do rodzinnego miasta. W zasadzie to żadna tajemnica, że jest to Warszawa. Decyzje będą na dniach. Chciałabym wszystkiego sama dopilnować, żeby chociaż wykorzystać wszystkie możliwości.
Denerwują mnie niektóre osoby z pewnego forum, które od kilku lat służy mi jako źródło informacji rekrutacyjno-studenckich. Zarozumiałe snoby z WUMu. A ja się pakuję między nich. Za bardzo jednak kocham swoje miasto, a przede wszystkim to co w nim muszę zostawiać za każdym razem, gdy je opuszczam. To mi się przez lata nie zmieniło - ludzie i miłość (w sensie ogólnym) jest najważniejsza, na tyle, że już raz porzuciłam dla nich swoje marzenia o medycynie. Rozdarcie między dwoma miastami może i nie dotyczy tylko mnie, ale sytuacja się zmienia jeśli weźmiemy pod uwagę mój wiek. A jestem już w takim wieku, że priorytety mi się zmieniają. Ponownie. Jakby nie było, w normalnym toku niedługo bym kończyła studia. W sumie, po cóż ja tu jeszcze cokolwiek piszę?
wtorek, 19 czerwca 2012
Ujemnych punktów powinni prawnie zakazać.
Pseudo notka była w październiku, to i będzie druga - podobna - w czerwcu. Na początek i koniec.
Piszę w zasadzie wylać moją frustrację. Jaką? Ano na zakład biofizyki w mieście na B.
Jak to jest i być może, że anatomię, histologię, pierwszą pomoc, słowem "ważne i kobylaste przedmioty" (tak, to będzie jako jedno słowo) przy odrobinie nauki można zaliczyć na 4 czy 5, a taką zapchloną biofizykę nie. W sensie nie zaliczyć w ogóle. No kur... (a będę przeklinać!)
To nikomu do niczego nie jest potrzebne. Przedmiot zapchaj dziurę. Z asystentami co to się panoszą jak te mrówki. Różnica tylko taka, że mrówki pracują na sukces całego mrowiska, a "wielcy państwo" robią wszystko aby całe to mrowisko legło w gruzach (w ściółce?).
Egzamin jak matura, rangi państwowej i takie tam. Książeczki testowe zalakowane, czas ustawiony na stoperze, każda błędna odpowiedź zabiera 0,5 z puli już zdobytych punktów. Do tego łycha złej atmosfery. No żesz.
Nie mam jeszcze wyników. Ale o ile bardzo wierzyłam, że będzie dobrze i że zdam, teraz mam tylko złe przeczucia. Trzeba zaznaczyć, że chcę wrócić do domu. Na studia. I przy niezdanym egzaminie, trudno będzie przekonać dziekana w moim mieście aby mnie przyjął łaskawie.
Z resztą. Tak bardzo września mieć nie chciałam.
***
edit. ZALICZYŁAM! Jednak. Wow!! :D Ale psioczenie zostawię, bo to szczera prawda.
Piszę w zasadzie wylać moją frustrację. Jaką? Ano na zakład biofizyki w mieście na B.
Jak to jest i być może, że anatomię, histologię, pierwszą pomoc, słowem "ważne i kobylaste przedmioty" (tak, to będzie jako jedno słowo) przy odrobinie nauki można zaliczyć na 4 czy 5, a taką zapchloną biofizykę nie. W sensie nie zaliczyć w ogóle. No kur... (a będę przeklinać!)
To nikomu do niczego nie jest potrzebne. Przedmiot zapchaj dziurę. Z asystentami co to się panoszą jak te mrówki. Różnica tylko taka, że mrówki pracują na sukces całego mrowiska, a "wielcy państwo" robią wszystko aby całe to mrowisko legło w gruzach (w ściółce?).
Egzamin jak matura, rangi państwowej i takie tam. Książeczki testowe zalakowane, czas ustawiony na stoperze, każda błędna odpowiedź zabiera 0,5 z puli już zdobytych punktów. Do tego łycha złej atmosfery. No żesz.
Nie mam jeszcze wyników. Ale o ile bardzo wierzyłam, że będzie dobrze i że zdam, teraz mam tylko złe przeczucia. Trzeba zaznaczyć, że chcę wrócić do domu. Na studia. I przy niezdanym egzaminie, trudno będzie przekonać dziekana w moim mieście aby mnie przyjął łaskawie.
Z resztą. Tak bardzo września mieć nie chciałam.
***
edit. ZALICZYŁAM! Jednak. Wow!! :D Ale psioczenie zostawię, bo to szczera prawda.
Subskrybuj:
Posty (Atom)