Ze zmęczenia zasypiam za dnia.
W nocy wypatruję w ciemności jakiś znaków końca lub też początku, i tak aż do świtu.
Bo nie wiem już czy moje życie znów w mych oczach się kończy czy może dopiero zaczyna.
I tak niespokojnie upływają mi godziny, dni i tygodnie ostatnie.
Jest tak bardzo podobnie jak kiedyś, a jednak trochę inaczej.
Ciało czasami się poddaje uciekając w pozbawiony snów letarg, umysł odpływa w nierealny świat, chociaż... nie chce się poddać. Nie chce zapomnieć pewnych zmian. Dobrych zmian.
I one jeszcze trzymają całą tę rozkołysaną życiem konstrukcję w całości.
Trzeba się ogarnąć. Muszę się ogarnąć.
Tylko ile ja już to razy sobie mówiłam...
wtorek, 19 stycznia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
przyjdzie kiedyś świt w tej niespokojnej nocy i ptaki nocne odlecą. noc przestanie być dniem.
OdpowiedzUsuńbo jeśli w to nie będziemy wierzyć, to po co w ogóle czekać...?
na poddawanie się nie ma czasu, dobrze, że o tym pamiętasz <3